W każdej sekundzie wokół nas wydarzają się dźwięki, kreując sferę audialną. Cały wszechświat tworzy niekończącą się kompozycję, a my ludzie jesteśmy jej współautorami. Życie w mieście jest bezustanną kakofonią, która cichnie w obliczu nocy. Dziś pejzaż dźwiękowy (ang. soundscape) naznaczony jest rewolucją przemysłową, która zmieniła go nieodwracalnie. Odgłosy ulicy stały się współczesną ciszą. Jak pisze Marcin Dymiter: „Życie w mieście to powolna utrata dźwiękowej perspektywy”. Nasz umysł wycisza głos miejsca, z którym się oswoiliśmy. Wychwytuje jedynie alarmujące odgłosy – ostrzeżenia przed potencjalnym atakiem – wszak jeszcze do niedawna od umiejętności wychwytywania ruchu w otoczeniu zależała sztuka przetrwania. Przedzierają się więc do nas dźwięki nadjeżdżającej karetki, głosu wymawiającego nasze imię czy nagły huk.
Pejzaż dźwiękowy miasta to szum, w którym próżno szukać sensu. To marzenie o ciszy, która nigdy się nie wydarza.
Przemoc dźwiękowa, której doświadczamy każdego dnia, wymusza na nas obronne ruchy. To dlatego potrafimy nałożyć słuchawki z sączącą się muzyką – nie po to by jej słuchać, lecz po to by zagłuszyć otoczenie, które jak maszyna jednostajnie pulsuje przytłaczającym hałasem. Nic dziwnego, że w mieście nawet ptaki śpiewają o kilka decybeli głośniej, by przebić się poprzez wszechogarniający zgiełk.
Coraz częściej dostrzega się akustyczne zanieczyszczenie otoczenia. Dziedzina taka jak ekologia akustyczna zwraca uwagę na natężenie hałasu, mnogość dźwięków i przemoc dźwiękową. Nie chodzi o to, by zachowywać się ciszej, lecz przede wszystkim nie dorzucać do kompozycji wszechświata zbędnych, uciążliwych dla uszu dźwięków. Musimy być świadomi i świadome, że zbyt długa ekspozycja na kakofonię dnia codziennego przeciąża nasz system nerwowy, powodując zmęczenie i rozdrażnienie. Docierające do nas dźwięki, których nie możemy wyłączyć, wymagają od nas ciągłego przetwarzania i analizy. Ponosimy koszty niezależnie od tego, czy rejestrujemy pejzaż dźwiękowy świadomie. Cisza jest elementem niezbędnym, aby odpoczywać i zachować dobre samopoczucie, a w ogólnym rozrachunku dobre zdrowie.
Ratunkiem może stać się las. Naturalna, zielona przestrzeń, oddalona od wielkich aglomeracji. To przejście z środowiska „lo-fi” do „hi-fi”, czyli takiego, gdzie słychać wyraźnie każdy pojedynczy dźwięk, a jego źródło może zostać rozpoznane. Taki pejzaż dźwiękowy pobudza nas nie tylko do słyszenia, ale i słuchania, czyli praktycznego doświadczania jedności miejsca i czasu. To też powolne odzyskiwanie uważności i wrażliwości dźwiękowej, traconej w wyniku ekspozycji na przedłużający się hałas.
Słuch jest niezwykłym narzędziem poznawczym. Zamykając oczy i nadstawiając uszu możemy zaznajomić się z przestrzenią w zupełnie inny sposób. Las jest swoistym dźwiękowiskiem. Tutaj można słuchać dogłębnie. Zatrzymać się. Poczuć jak czas zwalnia, odzyskując naturalny rytm. Odnaleźć znaczenie w tym, co pozornie zwyczajne. Zrozumieć jak różnorodne mogą być dźwięki, które rozgrywają się wokół nas. W lesie słuchanie jest inne. Skupione na całości, by móc dostrzec każdy najcichszy odgłos, jaki pojawia się na dalszym i bliższym planie.
Odmiennym doświadczeniem jest spacer dźwiękowy (ang. soundwalk). W ruchu głosy słyszy się odmiennie. Kolejne kroki zestrajają się w rytm, a dźwięki są jak letni deszcz obmywający zmysły w letni dzień. Ciało jak instrument dołącza do tej kompozycji. Jest pierwszą osią dialogu z otoczeniem, a jego położenie ma wpływ na sposób słyszenia. Ta rozmowa trwa: ciało mówi, otoczenie odpowiada. Dźwięki są. Wydarzają się oddzielnie, a zarazem stanowią wspólną całość, unikalną kompozycję. Pejzaż zawsze będzie inny, zmienny w zależności od miejsca i czasu.
Nie istnieje jeden właściwy sposób słuchania, a każdy jest efektywny tak długo, jak tylko odnajdujemy w nim coś nowego. W podróży do odzyskania wrażliwości słuchowej nie ma jednej ścieżki. By uczyć się nie tylko słyszeć, ale i aktywnie słuchać, trzeba jak w lesie – zgubić się i na nowo znaleźć.